Wskazana godzina wizyty w szpitalnej przychodni okulistycznej, okazała się być tą, na którą zaproszono wszystkich, którzy tego dnia mieli być poddani badaniom przedoperacyjnym. Właściwie to przed zabiegowym. Pogratulowałem sobie w duchu przebiegłości czy też raczej może zaradności, dzięki którym opłaciłem postój na przyszpitalnym parkingu na czas czterech godzin. To zapobiegło sytuacji w której po godzinie biegłbym na parking przedłużyć czas postoju, po czym po powrocie, dowiedziałbym się, że mnie „wołano”, ale skoro mnie nie było, to mam wrócić za dwa lata. Siedząc zadyszanym po śpiesznym powrocie z parkingu i upewniwszy się, że „nikt nie wołał”, zacząłem zastanawiać się co zrobi pacjent, który przyjechał samochodem na SOR i musiał zostać w szpitalu np. przez tydzień. Wychodzi po tym czasie ze szpitala, idzie na parking, a tam wszystkie koła jego auta są zablokowane, szyby białe od karteczek z informacją o nieopłaceniu parkingu, o tym, że jeszcze trochę i samochód zostanie odholowany na koszt właściciela na Saharę bo tam jest dużo miejsca jeszcze, ale zanim to nastąpi, to teraz ma do zapłacenia 7 dni x 24 godziny x 7 zł = 1.176,00 zł. Ledwo co pacjent doszedł do siebie i natychmiast pada na zawał. Cyk na SOR, siedem dni na powrót do zdrowia i już jest na liczniku 2.352,00. Koniec leczenia zawału, pacjent jedzie na wózku do drzwi wyjściowych i płacze, lamentuje, blaga o litość w postaci rabatu w opłacie parkingowej z tytułu dwóch chorób odbytych i leczonych raz za razem, a tu nic. Jedyne co pielęgniarz mu proponuje to: ok, zawiozę pana do tylnego wyjścia, nie będzie pan musiał patrzeć na parking.
Przed Pacjentem wyraźnie otwierała się perspektywa drugiego zawału połączonego z udarem mózgu . Na szczęście wywołano mnie do badania.
W gabinecie w obroty wzięły mnie trzy Panie. Jedna mnie oślepiała, druga pikała pistoletem w oczy i kazała patrzeć przez dziurkę w kluczu patentowym obserwując, którą ręką chwycę klucz i do którego oka go przyłożę w celu określenia tzw. „oka dominującego”. Całkowicie zaskoczyłem Panie przykładając klucz do jednego oka i zaraz potem do drugiego pytając jednocześnie co mam zobaczyć w tej dziurce. Trzecia Pani pokazywała mi domki na prerii co dobitnie wskazywało, że amerykańska okulistyka jest wiodącą na świecie. Wyjątkiem w tym przypadku będzie pewnie Francja, gdzie jak sądzę pokazują domy z winnicami i każą liczyć kiście lub co gorsze pojedyncze grona. To by tłumaczyło dlaczego Francuzi nie noszę okularów. Widzieliście kiedykolwiek Prezydenta Emmanuel Macrona w okularach, albo Brigitte Bardot, albo J.P. Belomnda? Nigdy! A Duda ma!
Na zakończenie badań, wszystkie trzy Panie, potwierdziły wynik badania Okulisty, który skierował mnie na zabieg. Owa zgodność pozwoliła im zakomunikować, że zapraszają mnie w najbliższy piątek. Czas się panem zająć – oznajmiły.
Do zabiegu pozostały cztery dni.
*
Do szpitala, w dniu czwartym od wystawienia mi zaproszenia na zabieg, przybyłem punktualnie. Punktualnie to znaczy z wyprzedzeniem. Wcześniej poinformowano mnie, że mam przybyć na godzinę 11:30 i że może się zdarzyć, że będę w szpitalu nawet do godziny 20:00. Na miejscu byłem o 11:15. Czekałem zatem 15 minut na otwarcie okienek w Rejestracji Przyjęć do Szpitala, co dało mi „pool position” w dojściu do okienek w momencie, gdy za ich szybami zasiądą Panie od przyjęć. Tak mi się przynajmniej zdawało. To, że byłem trzecim wcale nie oznaczało, że tym trzecim byłem. Szybko okazało się, że muszę się cofnąć na linię startową do pit stopu z formularzami do wypełnienia. Dobrze, że miałem swój długopis. Musiałem wskazać na piśmie w osobnych dokumentach tę osobę która odbierze moje zwłoki gdyby coś, oraz tę, która odbierze moje rzeczy też gdyby coś. Stojąc ponownie w kolejce do okienka przyjęć, będąc już zdublowanym przez kilku innych pacjentów, doszedłem do wniosku, że jeśli umrę to na szpitalnym łóżku, w związku z czym wydadzą mnie w odzieży szpitalnej. Było to chyba logiczne rozumowanie.
Po uporaniu się z formalnościami, zapięciu na moim nadgarstku przez Panią z Recepcji paska identyfikatora z kodem QR udałem się na oddział okulistyczny. Usiadłem w poczekalni gdzie siedziało sporo osób czekających na zabieg podobnie jak ja. Głośno i wyraźnie przywitałem się ze wszystkimi. Nie wszyscy przywitali się ze mną . Doszedłem do wniosku, że część z moich współtowarzyszy okulistycznej niedoli po pokonaniu zaćmy ruszy leczyć się na słuch.
Po przekroczeniu progu Oddziału Okulistycznego w swoje władanie wzięła nas Niezwykle Energiczna Siostra Oddziałowa. Byłem pod wrażeniem jej profesjonalizmu oraz wdzięku. Rzadkie połączenie. Wszyscy jednocześnie zostaliśmy poinformowani o swoich prawach, obowiązkach i możliwościach, a także powinnościach. Gdy już wiedzieliśmy co i jak oraz mniej więcej kiedy i gdzie, zasiedliśmy w poczekalniach. Wiedząc jak wiele będę miał wolnego czasu od momentu wejścia na oddział do wykonania zabiegu, odliczając czas na wpięcie wenflonu i przeprowadzenie przed zabiegowej kontroli wzroku (niestety bez domków, jedynie ciśnienie oka) zabezpieczyłem się przed monotonią i nudą czasu oczekiwania zabierając z sobą najnowszą biografię Led Zeppelin noszącą tytuł „50 lat Led Zeppelin. Kiedy Giganci chodzili po Ziemi” autorstwa Micka Wall’a. Alternatywą była biografia Napoleona, która przegrała ze względu na obszerność 1000 stron. Zeppeliny liczyły lekko ponad 500, co dało im przewagę. Ponadto chyba trochę podświadomie czułem obawę przed chodzeniem po szpitalnych korytarzach z biografią Napoleona.
Jak zawsze niemal, siedząc w poczekalni przychodni, przed gabinetem lekarskim czy innej placówce, której towarzyszy obowiązek czekania, byłem jedyną osobą, która czyta. Teraz, część moich współtowarzyszy patrzyła w ekrany telefonów, inni ziewali i przewracali oczyma być może ćwicząc przed zabiegiem, jeszcze inni ćwiczyli wpatrywanie się w jeden punkt, jedna z osób zaczęła narzekać. Z czasem, w chwili przerwy na czytanie, moją uwagę przykuła i to chyba z wzajemnością pewna Dama, nieco starsza już osoba, która była niezwykle dystyngowana. Ubrana skromnie, lecz niezwykle schludnie oraz z wspaniałą dozą niewymuszonej elegancji, gracją ruchów i jak się okazało wspaniałą polszczyzną. Dość szybko nawiązaliśmy dialog pełen wzajemnej sympatii oraz ciekawych tematów. Choć większość z nich dotyczyła spraw codziennych to jednak sposób w jakim były one opowiadane sprawiał, że były także niezwykle frapujące.
Wreszcie nadszedł moment gdy coś się zaczęło dziać. Przyjechała Pani z metalową szafą i zaproponowała zupę co wzbudziło pewne ożywienie na jakiś czas. Niedługo po tym zaczęto zapraszać na zabiegi. Specjalnie mnie to nie ruszyło. Wiedziałem, że będę ostatni. W szkole średniej zawsze byłem ostatni w pierwszej grupie, a nie pierwszy w drugiej. Podobnie na studiach. Jestem jednym z dłużej czekających na świecie facetów na to, by z ostatniego stać się pierwszym. Mam to gdzieś. Póki co – czekam. Nauczyłem się czekania i cierpliwości.
Stron w książce ubywało, podobnie jak pacjentów w poczekalni. Nadszedł moment gdy czekałem sam i tylko Jimmy Page grał dla mnie, tylko dla mnie.
Pojawiła się jedna z sióstr, zakomunikowała mi, że nachodzi moja pora i, że zakropi mi oko. Zakropiła. Po jakimiś czasie wpadła do mnie inna i z uśmiechem zakomunikowała, że przyszła zakropić mi oko. Niewiele czasu minęło i trzecia z sióstr kropiła w moje oko po czym powiedziała: no. I poszła Gdy weszła czwarta sam już odchyliłem głowę do tyłu. Nie, nie, proszę się rozbierać usłyszałem. No, jest nieźle – pomyślałem. Najpierw mnie oślepiły a teraz każą się rozbierać.
Rozebranego i przebranego w szpitalną odzież zabiegowo-operacyjną, usadowionego na wózku wiozła mnie owa siostra na zabieg. Przyznać musze, że była to niezła jazda. Winda, jej dzwonki i szum rozsuwanych drzwi, cisza wieczornych korytarzy bloków operacyjnych oraz widok otwartych sal z wielkimi lampami robiły swoje. Pewność siebie małymi strumyczkami zaczęła mnie opuszczać,
Ostatni zakręt, wjeżdżam tym moim rydwanem pchanym przez szpitalną Amazonkę do sali operacyjnej. Dziwny nieład, widać, że tu się pracuje, i głośna muzyka! Nie wierzę własnym uszom! Oto słyszę Led Zeppelin i Whole lotta Love!!! Jaka jazda! Przez chwilę myślę, że śnię lub, że kręcą tu jakiś film ukrytą kamerą! Potem zaczynam się bać, że jacyś szaleńcy udają lekarzy! Do równowagi przywraca mnie głos asystenta lekarza: to co, które oko „robimy”. Prawe, odpowiadam po czym dodaję: taki krzyżyk mam przy nim narysowany na skroni. Jasne – odpowiada wesoło asystent dodając – żart taki.
Kładę się na łóżku, Robert śpiewa, Jimmy tnie jak brzytwa, Bonzo wali w bębny, JPJ dudni basami. Asystent robi coś przy moim oku i dość szybko oznajmia lekarzowi: chory gotowy do operacji.
Podchodzi lekarz, Siada z tyłu, nad moją głowę. Mówi co robi i to robi. Oznajmia że za chwilkę zaczyna zabieg. Mam się nie ruszać. Z głośników dobiega Cashmere.
Jestem u siebie.
Tydzień później A. stwierdza w rozmowie telefonicznej, że operacja się udała, gdyż dostrzegam swoje błędy.
Radość wielka.
KONIEC.
Przekażmy sobie uśmiech.
ps.
Podziękowania dla Tych, którzy pamiętali.