O deszczu i książkach czyli jak zawsze nie specjalnie z sensem.

Zacznę od deszczu gdyż pada. Z jednej strony fakt ten cieszy bo w Hiszpanii, opodal Madrytu wysycha jezioro z wodą pitną dla tego miasta, pod Paryżem natomiast podobno już trzy wsie nie mają wody, a więc: „Ay dios mio!” i „Oh mon Dieu!”.Ciągle po tej stronie radość bo wreszcie jest szansa na normalny sezon grzybowy.

Po drugiej stronie, tej złej, wszystko to co wkurza. Gdy pada deszcz oczywiście. Nie lubię gdy idę ze stodoły z drewnem do kominka, a krople wpadają mi za kołnierz. Nie lubię gdy takim opadom, w maju, towarzyszy lutowa temperatura. No i na koniec – nie lubię gdy taka beznadziejna pogoda wygania mnie z mojego Casa de Campo. Jeśli do tego dodać zniszczoną lewą tylną oponę w samochodzie i wymianę koła na zapasowe w deszczu,m połączoną z koniecznością wyjmowania bagażu to chyba wszystko jasne. Nie lubię takiego deszczu! Co mi tam jednak! Niech pada. Świat potrzebuje wody.

Lubię czytać w czym nie jestem kimś wyjątkowym, aczkolwiek przy średniej 0,5 książki na rok przeciętnego Polaka daje to około 500 książek na 1000 lat co załatwiłbym sam w lat kilka. Z taką średnią „zaczytałbym” się za wszystkie województwa gdzie …. . Nieważne.

Nic o polityce!

Od dłuższego czasu brak mi jednak książek, przy których lekturze uśmiecham się niemal nieustannie i nastrajają mnie one optymistycznie. Gdy kończę czytać każdą z nich odczuwam żal, zaczynam tęsknić, a tu masz ci los czy też masz ci babo placek nic! Brak!

Nie ma nic nowego Evzena Boceka, więc nie poczytam o Arystokratce i Kasztelanie.

Nie ma nic nowego Petra Sabacha. Jego odejście na piwo w niebiosach nie jest żadnym wytłumaczeniem dla jego wydawnictwa w Polsce.

Zamilkł Michael Sadler, Mark Greenside, Ferenc Mate i wielu innych. Został mi Jeremy Clarkson, ale mam już przeczytane wszystko.

Ostatnimi czasy poczytuję „Pan raczy żartować , Panie Feynman!” autorstwa samego Feynmana. Świetna książka do której podchodziłem z boku z lekką, a nawet z lekko ciężką obawą, że jednen z największych umysłów XX wieku nie może pisać i to o sobie! – ciekawe. A jednak może! Polecam!

Feynmana przeplatam Al Capone, autorstwa Jonathana Eiga. Mam teraz porównanie z tym co zobaczyłem w kilku filmach o tym gangsterze i są to porównania warte tej lektury.

Dzisiaj kupiłem książkę, biografię Charliego Wattsa, perkusistę Rolling Stones. I odnoszę wrażenie, że t jat właśnie ta książka, ten typ lektury, który wciągnie mnie w swe wersy bez reszty. Oby!

Tylko niech już przestanie padać!!!

Albo niech pada. Świat wody potrzebuje i bez niej nie da sobie rady. Ja z kroplami deszczu za kołnierzem jakoś dam radę.

Przekażmy sobie uśmiech 🙂

Nie całkiem ciepły kwiecień.

Pamiętam czas, gdy 25 kwietnia kąpałem się w jeziorze i to nie przez przypadek wypadłszy np. do wody z Fina w trakcie regat. Z wyboru. Ciepło było!

Pamiętam marzec, tak w okolicach Dnia Kobiet gdy żywopłoty zieleniły się świeżymi pąkami. Pamiętam święta Wielkiej Nocy w moim wiejskim domu, gdy w czas śmigusa woda lała się obficie, a my wszyscy mokrzy w strojach niemal letnich.

Pamiętam też pierwszego maja gdy padał śnieg.

Dużo pamiętam, jeszcze więcej zapomniałem.

Dziś wiatr wył nieco za oknem, na niebie granat ganiał się z błękitem, słońce nieco grzało, a powietrze z uporem wciskało zimno za koszulę.

Kwiecień plecień trochę zimy trochę lata.

Jutro szansa by połączyć obowiązki zawodowe z przyjemnością czyli to co lubię najbardziej. W pracy, w trasie z chwilką na przerwę by stanąć, popatrzeć, rozejrzeć się, pospacerować, a może nawet wejść na jakąś górkę.

Zobaczymy.

Z lekka jestem kwalifikującym się na aspirynę i nie będę się przed tym wzbraniał.

Czas leci, Hrabala już nie ma, i nie ma już Petra Sabacha. Evzen Bocek jest, ale ociąga się z pisaniem . Puste robią się wieczory.

Tak tęsknie za słowem niewydumanym, bezpretensjonalnym, szczerym, swobodnym, swawolnym i wesołym. Za fajną rozmową z Autorem w trakcie której wiele miejsca na uśmiech i radość z życia, a wcale na złość i nienawiść.

Przekażmy sobie uśmiech …

Straszne skutki braku kabla.

Powracając do pisania na blogu miałem zaplanowane wejście w moim stylu czyli tekst plus zdjęcia. No i wszystko byłoby ok gdyby nie fakt, że zgubiłem gdzieś kabel do transmisji danych z telefonu do laptopa Niby nic gdyż często gubiąc bardzo wiele rzeczy miałem na wszelki, a więc ten właśnie przypadek specjalny czytnik do kart pamięci. Zatem, wystarczyło wyjąć kartę pamięci z aparatu, włożyć ją do czytnika, czytnik podpiąć kablem (od czytnika) do laptopa i wszystko powinno grać.

A nie grało!!!

Nie grało gdyż:

  1. Jeden z portów USB jak się okazało „nie widział” czytnika,
  2. Drugi z portów USB widział, ale cały czas otrzymywałem informację, że muszę coś tam zeskanować antywirusem. Zdjęcia?! Co za głupota!
  3. Ja chcę mój kabel! – wołałem i szukałem. Nie znalazłem. Wszystkiego mi się odechciewało.

Po jakimś czasie przemogłem się i „zrzuciłem” zdjęcia na laptopa dzięki czytnikowi. Niechęć jednak pozostała, byłem rozkapryszony bo „ja chcę mój kabel”, wściekły bo cały czas coś gubię i zniechęcony do pisania-blogowania bo jak coś jest nie tak to mi się odechciewa.

Jakby tego było mało wszystkich zamęczałem natrętnymi prośbami w stylu: zobacz proszę raz jeszcze czy kabel nie jest o Ciebie. Wiesz, no kabel, taki czarny z czarnym walcem na nim blisko jednego końca. Albo: czy ja prosiłem Cię byś poszukała kabla? Albo: Jesteś pewna, że tego kabla nie ma?

I tak cały czas.

Zniechęcenie sprawiło, ze nie chciało mi się patrzeć na aparat, blogować, myśleć i takie tam.

To jest straszne co ja mam z tym gubieniem! Onegdaj (piszę tak by ni używać zwrotów w stylu: a pewnego razu to, kiedyś to, jakiś czas temu itp. Onegdaj mi się podoba) wybraliśmy się na rowery. Nie mam bagażnika dachowego więc rozkładałem siedzenia tylnej kanapy, zdejmowałem koła z rowerów i jakoś to wszystko upychałem. Koła rowerów musiałem odkręcać kluczem -„trzynastką”. Przewidując zgubienie klucza szybko kupiłem drugi by uniknąć sytuacji, w której nie będę mógł założyć lub zdjąć koła. Już po zapakowaniu rowerów zgubiłem pierwszy klucz. Po powrocie z wyprawy skorzystałem z zapasowego by odkręcić koła. Po powrocie do domu okazało się, że nie mam klucza. Pierwszego i drugiego. Nie byłem tym zaskoczony. Castorama była blisko więc mogłem kupić trzeci. Zamykając samochód by udać się do sklepu, znalazłem dwa klucze! Jeden, ten pierwszy leżał przy krawężniku i czekał na mnie cały dzień. Drugi, ten zapasowy, leżał w rynnie dachowej gdzie go odłożyłem po zapakowaniu rowerów do samochodów. W tej rynnie przebył ponad 100 k i nie spadł! Nie zgubił się! Niebywałe! Pierwszy znaleziony włożyłem do torby pod siodełko, a drugi wrzuciłem do bagażnika. Mie wiem jak to zrobiłem, ale nie mogę znaleźć go do dzisiaj.

A dzisiaj szukając paczki z gumą do żucia znalazłem kabel do aparatu. Leżał sobie pod szafką razem z gumą. No i teraz żuję i mam kabel.

Fajnie.

Przekażmy sobie uśmiech! 🙂

Szczerze podziwiam RB.

Wyobraźcie sobie proszę faceta, w wieku słusznym, który mieszka w centrum miasta, a dokładnie na Starym Mieście będącym centrum miasta. Inaczej mówiąc Lokals idealny także z tego powodu, że :

  • do sklepu idzie w laczkach*
  • do monopolowego idzie w laczkach
  • do fryzjera idzie w laczkach
  • rower z naprawy odbiera w laczkach i wraca z nim pieszo bo to tak blisko!
  • do księgarni idzie w laczkach
  • na spotkanie z kolegami idzie w laczkach
  • do okulisty idzie w laczkach
  • do wydawnictwa też idzie w laczkach. * laczki to laczek plus laczek.

I nagle, wiedziony potrzebą odmiany swego życia, facet ten przeprowadza się za miasto do domu, który zbudował w szybkim tempie. Teraz wszędzie ma daleko. Także do fryzjera. Blisko ma na pola i do lasu. Nie chodzi tam w laczkach. Jednym zdaniem: odmieniło mu się wszystko. Za wyjątkiem rodziny. Żona i Córka są z nim nadal. Dom urządzili z klasą, subtelnością i tym czymś co RB miał od zawsze, czyli artystycznym „pa”. Trzeba wam wiedzieć, że owo „pa” się ma lub nie. On ma i to się widzi. Inni nie mają i to też sie widzi. Jakiś przykład dla objaśnienia …. Maleńczuk ma, a Martyniuk nie. Palikot ma, a Kaczyński nie. itd, itd.

Są więc w domu RB. świetne wiekowe meble cudownie skojarzone z nowoczesnymi, są obrazy i są zdjęcia. Tysiące płyt, które stojąc na regale grają i wędki co stojąc łowią i gitara basowa bez progowa która stoi na stojaku i też gra.

Jest tak bo w domu RB jest magicznie.

RB. Podobnie jak i ja uwielbia chodzić. Chodzenie nasze to minimum 6 km na raz gdyż inaczej z domu nie warto wychodzić. Przemierza więc pola i lasy szukając spadów, szukając myśli i ideału. Zawsze ma przy sobie maczetę, nóż, coś na rozpałkę i na deszcz, a raczej przeciw niemu. Ma to wszystko z sobą gdyż wychodzi z założenia, że nigdy nie wiadomo. Pewnie! Nigdy nie wiadomo! – pełna zgoda.

No to teraz z właściwą mi swadą, lekkością, błyskotliwością i inteligencją wyjaśniam dlaczego Szczerze podziwiam RB. Podziwiam, gdyż mi by już tak się nie chciało. Za stary jestem. Na szczęście dla mnie, zrobiłem to co on teraz dwadzieścia lat temu. Ma facet …..no….moc!

Przekażmy sobie uśmiech 🙂

Plany, palny, plany …

Oczywiście, że je mam, a mam je, te plany takie ambitne, że naprawdę jestem z siebie dumy. Niestety nie bardzo mogę, potrafię, a chcę! – je zrealizować. Niestety jakoś mi to nie wychodzi. Brak zorganizowania, determinacji, silnej woli lub samej woli, kto to wie? Nawet ja tego nie wiem! Domyślam się jedynie, że być może, wieczorami, takimi z lekka już późnymi, czuję się zmęczony, a mam tak, że pisać bez emocji (z sensem) jakoś nie potrafię. Oczywiście, że znajdą się tacy, którzy zaraz napiszą: nigdy nie pisałeś z sensem, skasuj blog grafomanie! Niech piszą. Mam to gdzieś. Co innego gdy ktoś napisze encusiu kochany, napisz coś nowego, tak cudnie składasz literki, tak, że ach! No, to: ach – robi różnicę.

No dobrze. coś o wspomnianych planach.

Kolejne cieszyńskie wspomnienie, spowite magią, ale i pobudzające do refleksji tych, którzy myślą, a więc wiedzą, co to jest np. Kanał Sueski, przejdzie na ulice Kazimierza, a wszystko to będzie rozedrgane, potargane i zamroczone judaikami. Tak. Zdecydowanie tak. Tak będzie.

Muszę tylko zasiąść do klawiszy i się zebrać. Tak będzie. Obiecuję.

Przekażmy sobie uśmiech 🙂