Blokada dróg – najwyższy czas!!!

20 marca rolnicy zablokują wjazdy do „wszystkich miast” w kraju, gdyż już dłużej nie mogą. Mało tego, że nie mogą, to jeszcze nie chcą i nie wiedzą np. tego, co siać. Ich protest skierowany jest przeciw Unii Europejskiej i dlatego odbywa się w Polsce. Gdyby miałby się odbyć w Brukseli, to już nie za bardzo. By pojechać ciągnikami zablokować to gniazdo urzędasów i gnębicieli rolnictwa, trzeba by wydać pieniądze na paliwo, noclegi, trzeba by się myć, golić, znać język obcy jeden lub dwa – to minimum – by móc krzyczeć .: „kurwy i złodzieje” lub ” Putin prowadź na unię!” tak by Unia zrozumiała.

No to łatwiej jest blokować w kraju. W kraju Piastów i szczepu Piastowego. Przynajmniej miejscowi i tubylcy (przyjezdni zablokowani) będą rozumieli co się do nich krzyczy i pomogą w recyklingu opon.

Jako Polak jestem przeciw. Przeciw bo przeciw i przeciw bo mam pomysł na lepiej. Ja mam lepiej!

Oto mój plan:

W Polsce jest 26,5 miliona samochodów osobowych. W Polsce jest 43122 wsi co daje 614, 53 auta na wieś. Do wsi i ze wsi prowadzi przeciętnie jedna droga co daje wjazd i wyjazd. Zdarzają się wyjątki, że wjazdów i wyjazdów jest więcej więc przyjmijmy średnio, że do wsi prowadzą dwa wjazdy i dwa wyjazdy. Daje to 153,63 auta na wjadowyjazd. Rachunek jest prosty i jasno z niego wynika, że jeśli my wszyscy wsiądziemy w nasze samochody i pojedziemy na wieś to zablokujemy te wszystkie wiochy w cholerę. Mało tego! Jeśli na wjazdowyjeździe zostawimy tylko po sto samochodów to zostanie nam 53,63 auta na zablokowanie wjazdów i wyjazdów z gospodarstw rolnych na wiejską drogę!

Czy to nie fantastyczna perspektywa? Zablokowani rolnicy będą nam przynosić do aut jajka, mleko, ziemniaki i co tam jeszcze mają, by nas przekupić i dzięki temu móc ruszyć blokować nas w miastach. Będą jeszcze kury, kaczki, świnie, krowy, jakieś snopki, weka, kiełbasy własnej roboty, w Koniakowie będą dawać haftowane stringi, w okolicach Koła koła, w okolicach Turka sery Turek, a w Podkowie Leśnej Podkowy. Niezła perspektywa prawda?

Teraz przejdźmy do powodów dla których siądziemy w nasze samochody i pojedziemy blokować naszych rodzimych latyfundystów. Wymieniam bez składu i ładu, ale z sensem.

  1. Bo tak!
  2. A bo co?!
  3. Bo w szkole dają zadania domowe.
  4. Bo nie ma na to co się chce!
  5. Bo nie ma na ratę kredytu!
  6. Bo mieszkań brak!
  7. Bo sąsiad ma lepiej!
  8. Bo my z szwagrem już nie możemy!
  9. Bo szef jest głupi!
  10. Bo ja wiem lepiej!
  11. Bo żona jest upierdliwa!
  12. Bo Tik Tok się zawiesza!
  13. Bo brak pieniędzy na tatuarze!
  14. Bo browar jest po 10 zeta!
  15. Bo tramwaj się spóźnia.
  16. Bo wszyscy to złodzieje!
  17. Bo Niemcy nas biją!
  18. Bo sąsiadka nie chce!
  19. Bo rolnik jedzie ciągnikiem za szybko i kurzy, a gnój spada mu z „woza” za miast Baby!
  20. Bo rolnik nic nie robi cały rok i tylko dwa tygodnie zbiera siano!
  21. Bo nauczyciele nic nie robią!
  22. Bo mandaty dają!
  23. Bo nie można pić i jechać!
  24. Bo w TV nic nie ma!
  25. Bo jest ciągle zimno!
  26. Bo emigranci!
  27. Bo swoi!
  28. Bo ci ze Ślaska!
  29. Bo ci z Kieleckiego
  30. Bo w Zakopanem drogo!
  31. Bo w Władysławowie drogo!
  32. Bo wszędzie drogo!
  33. Bo kolejki na poczcie!
  34. Bo kolejki u lekarza!
  35. Bo zarabiamy za mało!
  36. Bo inni zarabiają więcej!
  37. Bo wieje!
  38. Bo klimat się zmenia!
  39. Bo cisza jest o 22.00!
  40. Bo paliwo drogie!
  41. Bo Wódka podrożała i papierosy też!
  42. Bo rolnicy nie golą się do pracy, nie myją i nie noszą marynarek!
  43. Bo rolnicy blokują!
  44. Bo nie można spuszczać ścieków do rzek!
  45. Bo nie można palić śmieci!
  46. Bo trzeba segregować śmieci gdy się mówi, że segregacja jest złem!
  47. Bo renty i emerytury są zbyt niskie.
  48. Bo posłowie zarabiają za dużo.
  49. Bo w Sejmie jest za dużo posłów!
  50. Bo Prezydent ……………………………….(wpisać dowolnie)
  51. Bo, bo, bo, nie ma już rowerków BoBo!

Kto chce niech dopisuje. mi już się nie chce.

To co jedziemy? Zbiórka jutro w wiadomym miejscu! W drogę! Odpalać fury, bryki i co tam kto ma! Pokażemy tym latyfundystom!

Naprzód ludu Miast, Miasteczek i Mieścinek! Nie będzie rolnik pluł nam w twarz!!!

ps.

Przekażmy sobie uśmiech 🙂

ZAĆMA.6.

Wskazana godzina wizyty w szpitalnej przychodni okulistycznej, okazała się być tą, na którą zaproszono wszystkich, którzy tego dnia mieli być poddani badaniom przedoperacyjnym. Właściwie to przed zabiegowym. Pogratulowałem sobie w duchu przebiegłości czy też raczej może zaradności, dzięki którym opłaciłem postój na przyszpitalnym parkingu na czas czterech godzin. To zapobiegło sytuacji w której po godzinie biegłbym na parking przedłużyć czas postoju, po czym po powrocie, dowiedziałbym się, że mnie „wołano”, ale skoro mnie nie było, to mam wrócić za dwa lata. Siedząc zadyszanym po śpiesznym powrocie z parkingu i upewniwszy się, że „nikt nie wołał”, zacząłem zastanawiać się co zrobi pacjent, który przyjechał samochodem na SOR i musiał zostać w szpitalu np. przez tydzień. Wychodzi po tym czasie ze szpitala, idzie na parking, a tam wszystkie koła jego auta są zablokowane, szyby białe od karteczek z informacją o nieopłaceniu parkingu, o tym, że jeszcze trochę i samochód zostanie odholowany na koszt właściciela na Saharę bo tam jest dużo miejsca jeszcze, ale zanim to nastąpi, to teraz ma do zapłacenia 7 dni x 24 godziny x 7 zł = 1.176,00 zł. Ledwo co pacjent doszedł do siebie i natychmiast pada na zawał. Cyk na SOR, siedem dni na powrót do zdrowia i już jest na liczniku 2.352,00. Koniec leczenia zawału, pacjent jedzie na wózku do drzwi wyjściowych i płacze, lamentuje, blaga o litość w postaci rabatu w opłacie parkingowej z tytułu dwóch chorób odbytych i leczonych raz za razem, a tu nic. Jedyne co pielęgniarz mu proponuje to: ok, zawiozę pana do tylnego wyjścia, nie będzie pan musiał patrzeć na parking.

Przed Pacjentem wyraźnie otwierała się perspektywa drugiego zawału połączonego z udarem mózgu . Na szczęście wywołano mnie do badania.

W gabinecie w obroty wzięły mnie trzy Panie. Jedna mnie oślepiała, druga pikała pistoletem w oczy i kazała patrzeć przez dziurkę w kluczu patentowym obserwując, którą ręką chwycę klucz i do którego oka go przyłożę w celu określenia tzw. „oka dominującego”. Całkowicie zaskoczyłem Panie przykładając klucz do jednego oka i zaraz potem do drugiego pytając jednocześnie co mam zobaczyć w tej dziurce. Trzecia Pani pokazywała mi domki na prerii co dobitnie wskazywało, że amerykańska okulistyka jest wiodącą na świecie. Wyjątkiem w tym przypadku będzie pewnie Francja, gdzie jak sądzę pokazują domy z winnicami i każą liczyć kiście lub co gorsze pojedyncze grona. To by tłumaczyło dlaczego Francuzi nie noszę okularów. Widzieliście kiedykolwiek Prezydenta Emmanuel Macrona w okularach, albo Brigitte Bardot, albo J.P. Belomnda? Nigdy! A Duda ma!

Na zakończenie badań, wszystkie trzy Panie, potwierdziły wynik badania Okulisty, który skierował mnie na zabieg. Owa zgodność pozwoliła im zakomunikować, że zapraszają mnie w najbliższy piątek. Czas się panem zająć – oznajmiły.

Do zabiegu pozostały cztery dni.

*

Do szpitala, w dniu czwartym od wystawienia mi zaproszenia na zabieg, przybyłem punktualnie. Punktualnie to znaczy z wyprzedzeniem. Wcześniej poinformowano mnie, że mam przybyć na godzinę 11:30 i że może się zdarzyć, że będę w szpitalu nawet do godziny 20:00. Na miejscu byłem o 11:15. Czekałem zatem 15 minut na otwarcie okienek w Rejestracji Przyjęć do Szpitala, co dało mi „pool position” w dojściu do okienek w momencie, gdy za ich szybami zasiądą Panie od przyjęć. Tak mi się przynajmniej zdawało. To, że byłem trzecim wcale nie oznaczało, że tym trzecim byłem. Szybko okazało się, że muszę się cofnąć na linię startową do pit stopu z formularzami do wypełnienia. Dobrze, że miałem swój długopis. Musiałem wskazać na piśmie w osobnych dokumentach tę osobę która odbierze moje zwłoki gdyby coś, oraz tę, która odbierze moje rzeczy też gdyby coś. Stojąc ponownie w kolejce do okienka przyjęć, będąc już zdublowanym przez kilku innych pacjentów, doszedłem do wniosku, że jeśli umrę to na szpitalnym łóżku, w związku z czym wydadzą mnie w odzieży szpitalnej. Było to chyba logiczne rozumowanie.

Po uporaniu się z formalnościami, zapięciu na moim nadgarstku przez Panią z Recepcji paska identyfikatora z kodem QR udałem się na oddział okulistyczny. Usiadłem w poczekalni gdzie siedziało sporo osób czekających na zabieg podobnie jak ja. Głośno i wyraźnie przywitałem się ze wszystkimi. Nie wszyscy przywitali się ze mną . Doszedłem do wniosku, że część z moich współtowarzyszy okulistycznej niedoli po pokonaniu zaćmy ruszy leczyć się na słuch.

Po przekroczeniu progu Oddziału Okulistycznego w swoje władanie wzięła nas Niezwykle Energiczna Siostra Oddziałowa. Byłem pod wrażeniem jej profesjonalizmu oraz wdzięku. Rzadkie połączenie. Wszyscy jednocześnie zostaliśmy poinformowani o swoich prawach, obowiązkach i możliwościach, a także powinnościach. Gdy już wiedzieliśmy co i jak oraz mniej więcej kiedy i gdzie, zasiedliśmy w poczekalniach. Wiedząc jak wiele będę miał wolnego czasu od momentu wejścia na oddział do wykonania zabiegu, odliczając czas na wpięcie wenflonu i przeprowadzenie przed zabiegowej kontroli wzroku (niestety bez domków, jedynie ciśnienie oka) zabezpieczyłem się przed monotonią i nudą czasu oczekiwania zabierając z sobą najnowszą biografię Led Zeppelin noszącą tytuł „50 lat Led Zeppelin. Kiedy Giganci chodzili po Ziemi” autorstwa Micka Wall’a. Alternatywą była biografia Napoleona, która przegrała ze względu na obszerność 1000 stron. Zeppeliny liczyły lekko ponad 500, co dało im przewagę. Ponadto chyba trochę podświadomie czułem obawę przed chodzeniem po szpitalnych korytarzach z biografią Napoleona.

Jak zawsze niemal, siedząc w poczekalni przychodni, przed gabinetem lekarskim czy innej placówce, której towarzyszy obowiązek czekania, byłem jedyną osobą, która czyta. Teraz, część moich współtowarzyszy patrzyła w ekrany telefonów, inni ziewali i przewracali oczyma być może ćwicząc przed zabiegiem, jeszcze inni ćwiczyli wpatrywanie się w jeden punkt, jedna z osób zaczęła narzekać. Z czasem, w chwili przerwy na czytanie, moją uwagę przykuła i to chyba z wzajemnością pewna Dama, nieco starsza już osoba, która była niezwykle dystyngowana. Ubrana skromnie, lecz niezwykle schludnie oraz z wspaniałą dozą niewymuszonej elegancji, gracją ruchów i jak się okazało wspaniałą polszczyzną. Dość szybko nawiązaliśmy dialog pełen wzajemnej sympatii oraz ciekawych tematów. Choć większość z nich dotyczyła spraw codziennych to jednak sposób w jakim były one opowiadane sprawiał, że były także niezwykle frapujące.

Wreszcie nadszedł moment gdy coś się zaczęło dziać. Przyjechała Pani z metalową szafą i zaproponowała zupę co wzbudziło pewne ożywienie na jakiś czas. Niedługo po tym zaczęto zapraszać na zabiegi. Specjalnie mnie to nie ruszyło. Wiedziałem, że będę ostatni. W szkole średniej zawsze byłem ostatni w pierwszej grupie, a nie pierwszy w drugiej. Podobnie na studiach. Jestem jednym z dłużej czekających na świecie facetów na to, by z ostatniego stać się pierwszym. Mam to gdzieś. Póki co – czekam. Nauczyłem się czekania i cierpliwości.

Stron w książce ubywało, podobnie jak pacjentów w poczekalni. Nadszedł moment gdy czekałem sam i tylko Jimmy Page grał dla mnie, tylko dla mnie.

Pojawiła się jedna z sióstr, zakomunikowała mi, że nachodzi moja pora i, że zakropi mi oko. Zakropiła. Po jakimiś czasie wpadła do mnie inna i z uśmiechem zakomunikowała, że przyszła zakropić mi oko. Niewiele czasu minęło i trzecia z sióstr kropiła w moje oko po czym powiedziała: no. I poszła Gdy weszła czwarta sam już odchyliłem głowę do tyłu. Nie, nie, proszę się rozbierać usłyszałem. No, jest nieźle – pomyślałem. Najpierw mnie oślepiły a teraz każą się rozbierać.

Rozebranego i przebranego w szpitalną odzież zabiegowo-operacyjną, usadowionego na wózku wiozła mnie owa siostra na zabieg. Przyznać musze, że była to niezła jazda. Winda, jej dzwonki i szum rozsuwanych drzwi, cisza wieczornych korytarzy bloków operacyjnych oraz widok otwartych sal z wielkimi lampami robiły swoje. Pewność siebie małymi strumyczkami zaczęła mnie opuszczać,

Ostatni zakręt, wjeżdżam tym moim rydwanem pchanym przez szpitalną Amazonkę do sali operacyjnej. Dziwny nieład, widać, że tu się pracuje, i głośna muzyka! Nie wierzę własnym uszom! Oto słyszę Led Zeppelin i Whole lotta Love!!! Jaka jazda! Przez chwilę myślę, że śnię lub, że kręcą tu jakiś film ukrytą kamerą! Potem zaczynam się bać, że jacyś szaleńcy udają lekarzy! Do równowagi przywraca mnie głos asystenta lekarza: to co, które oko „robimy”. Prawe, odpowiadam po czym dodaję: taki krzyżyk mam przy nim narysowany na skroni. Jasne – odpowiada wesoło asystent dodając – żart taki.

Kładę się na łóżku, Robert śpiewa, Jimmy tnie jak brzytwa, Bonzo wali w bębny, JPJ dudni basami. Asystent robi coś przy moim oku i dość szybko oznajmia lekarzowi: chory gotowy do operacji.

Podchodzi lekarz, Siada z tyłu, nad moją głowę. Mówi co robi i to robi. Oznajmia że za chwilkę zaczyna zabieg. Mam się nie ruszać. Z głośników dobiega Cashmere.

Jestem u siebie.

Tydzień później A. stwierdza w rozmowie telefonicznej, że operacja się udała, gdyż dostrzegam swoje błędy.

Radość wielka.

KONIEC.

Przekażmy sobie uśmiech.

ps.

Podziękowania dla Tych, którzy pamiętali.

ZAĆMA.5.

Wizyta u Okulisty od samego początku układała się dobrze. Mógłbym nawet użyć sformułowania, że układała się po mojej myśli z tym, że tak nie było. Po prostu na ten temat nie myślałem. Nic, a nic. Wstałem rano i jak zawsze: śniadanie, kawa i te wszystkie takie tam, by wyjść z domu wyglądając jak człowiek i by człowiekiem nie było człowieka czuć.

Powracając: układała się dobrze, gdyż śnieg ledwie prószył, obyło się bez ulicznych korków, bez problemów znalazłem wolne miejsce parkingowe na wprost drzwi do gabinetu. Sam gabinet mógł swoim wyglądem służyć wielu innym prywatnym i niemal wszystkim z NFZ za wzór: bardzo funkcjonalnego minimalizmu połączonego z elegancją prostoty, dając jednocześnie pacjentom maksimum komfortu . Jeśli dodam, że Pani w recepcji okazała się być nadzwyczaj miłą i profesjonalną osobą, a jej szef i jednocześnie mój Okulista był fantastycznym Lekarzem to mamy obraz tego co mnie spotkało po wejściu do Gabinetu.

Badanie stanowiło powtórkę tego jakie było przeprowadzone przez Optometrystę w Salonie Optycznym. Nawet domki na amerykańskiej prerii były takie same. Różnicę robiła jakość i ilość sprzętu oraz dociekliwość badającego. Jak przyszło na Okulistę mającego z racji wieku olbrzymi bagaż doświadczenia i wiedzy, mój Zbawca dość szybko domyślił się co mi jest i ukierunkował badania w właściwą stronę. Po około trzydziestu minutach miałem wypisane skierowanie na operację- zabieg. Pozostało mi wybrać szpital. O klasie Mojego Zbawcy niech świadczy fakt, że zadzwonił do mnie na drugi dzień z zapytaniem jak się czuję i upewnił się czy skierowanie dotarło do mnie na wskazany przeze mnie adres e-mail, a jego numer za pośrednictwem sms na mój telefon.

Wychodząc z gabinetu stwierdziłem, ze to było właściwie wydane 200 zł. Jeśli do tego dodać bezpłatny parking i kawę to zrobiłem dobry interes.

Pozostało teraz szukać miejsca na wykonanie zabiegu.

W pierwszym kroku odpadły te wszystkie osoby, które deklarowały, że gdy tylko będę miał skierowanie natychmiast mi pomogą i „załatwią co trzeba”.

W drugim kroku odpadło dwóch moich lekarzy innych specjalności, którzy poproszeni o pomoc w wyborze miejsca zabiegu i ewentualnie także w kwestii skrócenia terminu oczekiwania na przyjęcie do szpitala okazali się być nieco zniesmaczeni mają prośbą.

W trzecim kroku zdałem sobie sprawę, że muszę radzić sobie sam co niezbyt mnie zaskoczyło.

Przez chwilę żałowałem, że moja Koleżanka Okulistka wyjechała na stałe do Francji. Teraz była by jak najbardziej pod ręką. Żałowałem jednak tylko krótką chwilę potrzebną do przypomnienia sobie o tym, jak kiedyś miała mi pomóc. Miała.

Pozostało mi jedno. Następna płatna wizyta. w jej trakcie zbadano mi ciśnienie, zrobiono EKG, osłuchano mi płuca z przodu i z tyłu, wypisano receptę na moje lekarstwa oraz przyrzeczono pomoc. Skutecznie.

Minął tydzień i dostałem zaproszenie na badania szpitalne. Najważniejsze w tym zaproszeniu było to, że kilka dni po takich badaniach dochodzi do zabiegu. Ucieszyłem się!!! Byłem nawet podekscytowany i bardzo ciekaw tego czy będę znów oglądał domki na amerykańskiej prerii.

Uwaga! Koniec nadchodzi. Jutro!

Przekażmy sobie uśmiech.

ZAĆMA.4.

Nadeszła jesień, a z nią jej imponderabilia. To co latem było jasne, oczywiste, do bólu realne teraz robiło się z lekka zakryte woalką wczesnego zmierzchu, tracące kontury z winy lekkiego zamglenia unoszącego się z nad pól. Nie wiadomo kiedy dzień, który do niedawna trwał z kilku ledwie godzinną przerwą na nocne marzenia, oddawał im coraz więcej miejsca w zaskakującym tempie.

Nawet nie wiedziałem kiedy i jak, jazda po zmroku zaczęła sprawiać mi niespodzianki. Szybko stwierdziłem, że w „tym kraju” nic się nie robi w kwestii utrzymania dróg i ulic! Było dla mnie oczywistym, że pasy na jezdniach są stare, słabo widoczne i wymagały natychmiastowego odświeżania bez którego normalna jazda samochodem praktycznie stawała się niemożliwa. Jakby tego było mało, większość ludzi w „tym kraju” była ubrana na czarno w związku z czym byli praktycznie niewidoczni zbliżając się do przejścia dla pieszych. Wyglądaliśmy jak kraj pogrążony w żałobie. Szarość, czerń i tylko deszczu brakowało. Brak ów dość szybko stał się historią. Mało tego, że było szaro i czarno to jeszcze stało się mokro! Kultura kierowców ” w tym kraju” także pozostawiała wiele do życzenia! Prawie wszystkie samochody jadące z przeciwka miały źle ustawione światła i raziły mnie w oczy co sprawiało, że ledwo co widziałem. Drzewa przy drogach też rosły jakoś dziwnie blisko krawędzi drogi, a rowerzyści zachowywali się wyjątkowo nieodpowiedzialnie jeżdżąc po nocy. Normalny człowiek nocą robi wszystko, ale nie jeździ na rowerze! Co za kraj!!!

Jesień to także czas moich nieco częstszych kontaktów z R.B. Kiedyś, gdy mieszkał w mieście i do tego na Starym Mieście, spotykaliśmy się co piątek w „naszej” kawiarni, której właściciel w tym dniu, wypiekał o ile dobrze pamiętam sto pączków. Zawsze tylko tyle gdyż wychodził z założenia, że robi to dla: przyjaciół, znajomych i stałych klientów. Inni kupujący go nie interesują – tak mawiał. Pączki były rewelacyjne podobnie jak i kawiarenka. Wiosną, latem, wczesną jesienią mieliśmy swój stolik na zewnątrz, a późną jesienią i zimą przenosiliśmy się do środka. Spotykaliśmy się by wspólnie spędzić miło czas, podelektować się pączkami i kawą oraz porozmawiać. Pewnego razu podczas takiego spotkania R.B. oznajmił, że właśnie kończy budować dom i wyprowadza się za miasto. Cóż. Bywa. Niedługo po tym, nie pamiętam już czym i jak, Właściciel Kawiarni zniechęcił nas mocno do siebie. I w taki oto sposób zakończyły się nasze Staromiejskie spotkania.

R.B. Nie posiada prawa jazdy. Ma auto, ale nim nie jeździ. W tej sytuacji ja jeżdżę do niego. Podczas jednego z naszych spotkań, które mogły się odbyć gdyż zakończyłem właśnie swój doroczny wiejski sezon i na zimę wróciłem do miasta, pojawił się w rozmowie temat zaćmy i kłopotów z wzrokiem. R.B. zwierzył mi się, że ma jakieś plamki przesuwające się na oczach, które sprawiają, że czasami odnosi on wrażenie, iż dostrzega kontem oka jak ktoś skrada się w jego domu. W związku z tym, że wie iż to złudzenie optyczne spowodowane kłopotem z oczyma, ale wie też, że licho nie śpi i faktycznie ktoś może się po jego domu skradać, a on nie może w takiej sytuacji tracić czasu na sprawdzanie czy to „jawa czy sen” postanowił zaopatrzyć się w broń. Początkowo myślał o broni palnej, ale fakt, że ma żonę i córkę sprawia, że istnieje ryzyko postrzelenia bliskiej mu osoby z szczególnym uwzględnieniem córki. Będąc człowiekiem inteligentnym szybko wymyślił inny sposób samoobrony, który nie zagrażał nikomu za wyjątkiem obcego, który nierozważnie zbliżyłby się do R.B. Otóż mój Kolega jest osobą wielu talentów i zalet, a szczególnie uzdolniony jest artystycznie. Ostatnio uzbrojony w zestaw japońskich noży do drewna oraz dłut zajmuje się rzeźbą. To wystarcza. Wiesz – powiedział podczas spotkania – starczy, że mam pod ręką kawałek drewna i ten japoński nóź. Z nim żaden obcy nie ma szans! -podkreślił. Na moje pytanie: jak kątem oka dostrzeżesz i rozróżnisz kto się do Ciebie zbliża, obcy czy swój, R.B. odpowiedział – nie załamuj mnie proszę! To proste! Moi, zbliżając się do mnie z boku, mają mnie o tym informować słownie. Kto milczy ten ginie! Mów albo giń! – jak w Legii Cudzoziemskiej – zakończył wypowiedź. Maszeruj albo giń – odpowiedziałem. R.B. Machnął ręką od niechcenia i powiedział: proszę Cię … .

Po chwili milczenia potrzebnej do złapania oddechu R.B. poinformował mnie, że jakiś czas temu był już zdecydowany i nawet po badaniach wzroku był, by poddać się zabiegowi usuwania zaćmy. Niestety – co podkreślił -pojawiła się pandemia i choć był już po wstępnych badaniach u Okulisty i szpitalnych przedoperacyjnych nic z tego nie wyszło. Pandemia – rozumiesz. Zabieg odwołano! No i teraz muszę robić wszystko od nowa.

Zainteresowany gdzie i jak robił pierwsze, te przedszpitalne badania okulistyczne zapytałem go o to. R.B. wstał, podszedł do biurka, chwycił w dłoń notatnik, poprzewracał kilka kartek i rzucił: nie mogę znaleźć! Ti tak dawno było!

Na ratunek ruszała nam nie wstając z miejsca Pani Żona R.R. nazwijmy Ją: R.B.Ż ( RODO – sami rozumiecie) wyjmując telefon z etui w który schowaną miała karteczkę z numerem telefonu wspomnianego Okulisty. Numer został podany.

Zapisałem. I tak oto miałem namiary na świetnego według R.B. i R.B.Ż. lekarza okulistę. Fachowiec! – podkreślił R.B. i dodał wizyta 200 zł. Dasz radę.

Wiedziałem, że dam i że chcę. Nieco wcześniej rozumiałem, że zespół Johna Travolty to nie moja bajka i zaczynałem chcieć widzieć dobrze.

CDN.

ZAĆMA.3.

Na zakończenie spotkania mój rozmówca dodał jeszcze: koniecznie proszę zbadać dno oka.

Muszę przyznać, że to zalecenie przedstawione jako konieczność nieco mnie zmroziło. Jako żywo przed oczyma stanął mi obraz, a raczej cykl obrazów czy nawet wspomnieniowy film krótkometrażowy na którym retrospektywnie zobaczyłem siebie spacerującego na pewnym kiermaszu, który w założeniu i w swych pierwszych edycjach był imprezą Święta Winobrania, a z czasem przerodził się zawody sprzedaży chleba ze smalcem oraz salon medyczny chińskich specjalistów od badania dna oka. Wspomnienie owo sprawiło, że powiedziałem sobie: NIGDY !!!

Jak powiedziałem tak zrobiłem. Konsekwencja jest bardzo ważna. Niektórzy uważają, że nawet bardzo.

Korzystając z faktu, że jedno oko widziało jak widziało, ale nie przejawiło tendencji do pogorszenia lub poprawienia swojej sprawności, drugie natomiast sprawność swoją poprawiało, doszedłem do wniosku, że jakiś czas poradzę sobie bez okularów przynajmniej jeśli chodzi o tzw. „dal”. Do tzw. „bliży” nadal używałem okularów.

Muszę przyznać, że było to ciekawy czas w moim życiu. Oczywiście postanowiłem udać się do okulisty i to niezwłocznie, z tym, że w pamięci miałem wypowiedzi wszystkich znajomych, którzy mieli jakiekolwiek problemy z wzrokiem i musieli korzystać z pomocy Okulisty. Wypowiedzi te były jednym wielkim lamentem dotyczącym prób – bo już nawet nie samych wizyt – uzyskania pomocy na wydziałach okulistycznych publicznych placówek NFZ. Nie chce mi się nawet na ten temat pisać.

Szybko doszedłem do wniosku, że mam jednak zespół Johna Travolty i z czasem mój wzrok będzie doskonały bez pomocy z zewnątrz, a nawet jeśli tak się nie stanie i zajdzie taka konieczność to skorzystam z prywatnej pomocy okulistycznej.

Przyszło lato. Świeciło słońce, ptaszki śpiewały, było fajnie. Na rowerze okulary okazały się być zbędnymi. Co prawda jadąc w lesie widziałem jego połowę w nieco innej ostrości, ale widziałem więc było ok. Pływając natomiast w jeziorze przestałem używać okularów i płynąc krytą żabką zamykałem oczy. W sumie bez problemów. Trochę gorzej było gdy się ściemniało i gdy zbyt długo czytałem.

Pewnego razu, szukając w lesie grzybów zgubiłem moje okulary! No i był problem. Ledwo czytałem, a praca z komputerem była koszmarna. By dowiedzieć się co ktoś do mnie napisał, dzwoniłem do niego z zapytaniem: możesz mi powiedzieć co do mnie napisałeś? Nie masz oczu czy co? – padało w odpowiedzi i zaraz po tym słyszałem „dobitkę” okulary sobie kup! Mam – odpowiadałem! To idź do Okulisty i zbadaj sobie wzrok! – słyszałem. Jasne – odpowiadałem i kończyłem rozmowę, która zmierzła donikąd.

Weekend spędziłem w lesie szukając okularów. Zadanie jakie przed sobą postawiłem tylko pozornie wydawało się być niewykonalnym. Szybko bowiem wydedukowałem, że okulary założone za wycięcie pod szyją bluzki mogłem zgubić tylko nachylając się, a nachylać się mogłem jedynie sięgając po grzyby. Grzyby natomiast zbierałem w trzech młodych „dębczakach” o raczej małej powierzchni, więc znalezienie okularów nie mogło stanowić większego problemu.

Minął weekend, a ja byłem bez okularów. Przekonany o słuszności mojego rozumowania dotyczącego okoliczności zgubienia okularów doszedłem do wniosku, że znalazł je ktoś inny szukający grzybów w „MOIM MIEJSCU!!! lub ewentualnie jakieś zwierzę. Był moment, że pomyślałem o Sowie gdyż z dzieciństwa pamiętałem, że sowy zawsze miały okulary na dziobie. Być może jedna z nich miała podobną do mojej wadę wzroku. Nie można było tego wykluczyć.

Nic to! – pomyślałem sobie i zabrałem się do działania!

Mając wrodzony talent do samodzielnego pokonywania przeszkód w moim życiu szybko wpadłem na pomysł jak sobie pomóc. Jedna wizyta w sklepie ” od wszystkiego i ze wszystkim” załatwiła sprawę. Kupiłem dwie pary okularów o różnej mocy. Tak je dobrałem by każde z nich było w miarę dobre dla jednego z oczu. Po powrocie do domu, w mojej piwnicy korzystając z licznych narzędzi rozciąłem okulary na „złączu nosowym”. Z tak powstałych czterech soczewek zmontowałem jedne okulary o dwóch różnych szkłach. Szybkoschnący klej załatwił resztę. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania – widziałem fantastycznie! – przynajmniej jeśli chodzi o „bliżę”.

W kolejny weekend pojechałem do lasu na grzyby zostawiając „nowe” okulary w domu by ponownie ich nie zgubić. Miałem co prawda już technologię, technikę i pewne doświadczenie w montażu okularów, ale zwyczajnie nie chciało mi się raz jeszcze robić tego samego.

To był udany wypad na grzyby. Borowiki obrodziły niesłychanie. W niespełna godzinę miałem ponad sto grzybów i niewiele miejsca w koszach na nowe. Będąc jednak osobą nieodpowiedzialną jeśli chodzi o zbieranie grzybów szybko wymyśliłem sobie, że podjadę do trzeciego dębczaka i jeśli będzie dużo grzybów to je pozbieram, schowam w okopie i zamaskuję. Szybko zawiozę do domu to co mam i jeszcze szybciej wrócę po te czekające w okopie. Zadowolony z siebie ruszyłem do dębczaka. Ile tam tego było! W jednym miejscu w odległości od siebie maksymalnie jednego metra, na planie prostokąta rosło sześć prawdziwków! Co jeden to piękniejszy! Stanąłem między nimi, postawiłem koszyk na ziemi i nachyliłem się by wyzbierać moją zdobycz. Nagle coś przykuło moją uwagę. Tuz przy mojej prawej stopie leżały moje okulary!

Jak była moja radość!!! Obfitość grzybów, moje kochane okulary, las, czego więcej chcieć???

Okazało się, że można było.

CDN.

.