27-28.07.2014 – urlopu dzień trzeci i czwarty czyli doganiam czas.

W związku z sugestiami moich Pań Rezydentek zmieniam tryb pisania i tym samym doganiam czas.

Zatem dzisiaj, w poniedziałek,będzie niedzielnie i poniedziałkowo. Bonus !

*

Skoro niedziela to nic nie robię – postanowiłem sobie i zrobiłem śniadanie. Aha i kawę jeszcze, a później już nic. Leniłem się do czternastej czytając książkę i przeglądając tygodniki. Po czternastej wskoczyłem na rower i ruszyłem w drogę dokoła jeziora. Trzydzieści kilometrów. Było fajnie. Plaża, o której wspominałem poprzednio, że taka zatłoczona i tak dalej, była zatłoczona jeszcze bardziej co zdawać by się mogło było niemożliwe, a jednak. Ludzi mrowie. Leżeli na kocach, materacach i ręcznikach, nawet na drodze na skraju lasu, którą jechałem. Coś niesamowitego. Z pewnym zdziwieniem stwierdziłem, że jadąc nią, a wcześniej jeszcze drogą rowerową, wszyscy schodzili mi z drogi, uśmiechali się i mówili do swoich dzieci : uważaj, zejdź z drogi, pan jedzie. Fajnie.

Jadąc dalej, spodziewałem się wjechać w pobliżu bindug na chusteczkowy szlak ale … nie było chusteczek! Nie wierzyłem własnym oczom! Czysto! Na samych bindugach jakby mniej ludzi, namiotów i przyczep kempingowych i spokojniej. Obyło się też bez wulgaryzmów! Przez pewien czas sadziłem nawet, że śnię. Z błędu wyprowadziła mnie kąpiel w jeziorze. Pływałem naprawdę , a woda dawała mi cudowne ukojenie. Jak miło było zanurzyć się w wodzie i czuć jak jej chłód ogarnia mnie całego. Zanurzenie głowy było czymś niezwykle przyjemnym.

Odpocząłem sobie około pół godziny i pojechałem dalej. Po jakimś czasie spotkałem parę na rowerze. Jechali obładowani namiotem i plecakami. Zbłądzili. Na szczęście spotkali mnie, a ja z ochotą wskazałem im właściwą drogę. Pogawędziliśmy trochę i po chwili ruszyliśmy – każdy w swoją stronę.

Następne jezioro. Małe, pięknie położone. Lubię to miejsce. Nad głową, za drzewami, niebo zabarwione na granatowo mruczało basowo. Burza będzie – stwierdziłem pływając i ciesząc się chwilą. Postanowiłem się nie lękać. Postanowiłem także, że będę dzielny i, że dam radę. Podbudowawszy w ten sposób swoje morale pływałem nadal, podśpiewując sobie wesoło. Bez słów, takie tam sobie: tralala i tralalu . Taki tam letni repertuar. Może nie był to zbyt ambitny ale bardzo przyjemny dla ucha. Oczywiście mojego ucha. Przy innych uszach nie odważyłbym się śpiewać, to oczywiste. Psuć komuś urlop? Co to, to nie. Burza widząc, że nie pękam i się je nie daję, zniechęcona moją niezłomną postawą, mrucząc sobie coś pod nosem, zaczęła się wycofywać.

Przy harcerskim obozie jak zawsze czysto i porządnie. Brawo młodzieży! Tak trzymać przez resztę życia – przemówiłem do nich w myślach. Mijając ostatnią już plażę stwierdziłem z przyjemnością, że i tu jest czysto i spokojnie. Niebywałe! Doszedłem do wniosku, że „drugi lipcowy turnus” został wybrany na czas urlopu przez zupełnie innych, lepszych ludzi. Nie sądziłem, że tylu ich jeszcze w naszym kraju jest! No brawo ludzie! Kochani moi ! Przyjeżdżajcie tu jak najczęściej i bawcie się tutaj dobrze.

W ramach Mojego Wiejskiego Letniego Festiwalu Filmowego zaprosiłem się na film pod tytułem „Tłumaczka”. Dobry film . Oglądając go nie miałem poczucia, że tracę czas. Po zakończeniu seansu pogratulowałem organizatorowi festiwalu dobrego repertuaru i życzyłem mu by „tak trzymał”. Odpowiedział, że – jak się da to będzie. Zrozumiałem o co mu chodzi. Dałem mu w prezencie zimne piwo. Powiedział, że – zobaczy co się da zrobić.  Brzmiało to optymistycznie.

Film jak już wspomniałem dobry, Nicole Kidman jak zawsze świetna, a Sean Penn taki jakiego chciałem. To jeden z moich ulubionych aktorów. Nikt tak jak on nie potrafi zagrać faceta zmęczonego życiem.

To tyle jeśli chodzi o niedzielę i teraz zgrabnie , elegancko i uroczo przechodzę do poniedziałku.

*

Dzisiaj to dopiero nic nie robiłem! Dałem popis lenistwa. Nie biegałem, nie jeździłem na rowerze i nie maszerowałem. Nic. Trzy razy hamak, książka.

Powodowany wyrzutem sumienie zabrałem się za malowanie bramy i bramki. Bo tutaj, u mnie na wsi brama to brama, a bramka to furtka. Za długo jednak nie pomalowałem, gdyż kupiłem tylko jedną litrową puszkę farby, a powinienem kupić z pięć litrów. No i farby zabrakło. Starczyło tylko na jednokrotne przemalowanie od strony łąki.

Sam jestem zdegustowany tym, że nic dziś nie zrobiłem. Jutro będzie inaczej. Mam poczucie, że zmarnowałem tak przecież cenny urlopowy dzień. Dość tego lenistwa!

Organizator Wiejskiego Letniego Festiwalu Filmowego zapowiada film pod tytułem: „ Między słowami” Sofii Copolla z moim ulubionym Billem Murrayem w roli głównej. Kiedyś już go widziałem ale co tam, chętnie obejrzę raz jeszcze.

Poza tym żniwa w pełni. Kiedyś żyła nimi cała wieś. Wozy, konie, kosy, garnki z kwaśnym mlekiem, chleb zawinięty w biały lniany ręcznik, kawa zbożowa i praca w polu od świtu do zmierzchu. Dziadkowie, rodzice i dzieci. I snopki, których dziś, chyba poza Podhalem już się nie zobaczy. I jeszcze te kłujące resztki słomy pod koszulą. Teraz żniwami żyje rolnik F. i jego dwaj synowie. Tylko śmigają w tych swoich traktorach z klimatyzacją i kombajnem wielkim jak mały dom.

Cały dzień zanosi się na burzę ale chyba nic z tego nie będzie. Ciągle bardzo ciepło, wręcz upalnie. Dopiero wieczorem, jak teraz, gdy zawieje jeszcze wiaterek, robi się chłodniej. Oby tak dalej. Oby tak dalej.

*

Życzę Wam miłego wieczoru i dobrego samopoczucia.

Pozdrawiam bardzo ale to bardzo serdecznie.

Wasz NC.

26.07.2014 – Urlop dzień drugi, słodki smak lemoniady i nie tylko

26 lipca 2014

Tak naprawdę to piszę te słowa o sobocie w niedzielne przedpołudnie, gdyż pisząc w sobotę o piątku stwierdziłem, że takie jednodniowe „wstecznictwo” będzie dobrym pomysłem. No to teraz, piszę na wstecznym.

*

Relaksacyjnie (jak zalecała mi Miła Vi) bo relaksacyjnie ale jednak musiałem kosić trawę. Zabrałem się za to jak najwcześniej gdyż upał panował od samego rana. O dziewiątej termometr pokazywał ponad trzydzieści stopni w słońcu. Wygląda na to, że załatwiłem sobie na urlop ładną pogodę. Nie posądzałem siebie o aż takie możliwości. Jest jednak ziarenko prawdy w powiedzeniu „wystarczy chcieć”.

Poranna rosa trzymała się w zacienionych miejscach ogrodu mniej więcej do godziny jedenastej. W końcu ruszyłem. Jak zawsze w towarzystwie Leona i Pepe, którzy uznają kosiarkę za mojego wroga i są święcie przekonani o tym, że ta straszna maszyna mnie gdzieś ciągnie. Aby zapobiec mojemu porwaniu, usiłują ją zatrzymać gryząc jej koła. Chwilę to zawsze trwa.

O ile w ogrodzie kosiłem w cieniu drzew i krzewów o tyle, na łące przed domem czułem się jak jajko rzucone właśnie na rozgrzaną patelnię. Uznałem jednak, że co nie zabije to wzmocni i, że kosząc w tych warunkach sprawię sobie test na wytrzymałość. Wytrzymałem. W międzyczasie wziąłem trzy razy ogrodowy prysznic z węża. Pomagało. O piętnastej byłem po pracy. Trochę to trwało, gdyż robiłem sobie przerwy na odpoczynek. Pozostało mi zapakować pojemnik z trawą do samochodu i udać się do Imć Pana Szabelana, by rzucić trawę jego kaczkom i kurom.  Tak też uczyniłem. Siedzący pod kilkusetletnim dębem Pan Szambelan podziękował za moją łaskawość i zapytał czego się napiję. Ponieważ pyta tak za każdym razem – czego się pan napije – , gdy zajeżdżam do niego z trawą, a ja za każdym razem odpowiadam, że – dziękuję ale nic, gdyż się śpieszę , tym razem opowiedziałem: poproszę o wodę. Nie mogę przecież wiecznie odmawiać. Siadłem w cieniu dęba i już po chwili w moim kierunku zmierzał gospodarz z butelką w jednej i szklanką w drugiej dłoni, po które poszedł do domu. Podał mi szklankę, a gdy ja uchwyciłem ją w dłoń, on zaczął nalewać do niej przezroczysty płyn. W tej samej niemal chwili, butelka wykonana z jak się okazało wyjątkowo cienkiej warstwy plastiku, złamała się w dłoni Pana Szambelana i jej zawartość najpierw przelała się w szklance po czym wesoło polała mi nogawkę moich dopiero co kupionych, cieniutkich bawełnianych krótkich spodenek (dekatlon 27,90),  z których posiadania cieszę się jak dziecko od kilku dni, po czym jeszcze weselej polała się na moje udo, kolano , łydkę, by w końcu uroczo zachlupotać w moim „crocsie” . To było coś . Ups – powiedział gospodarz, ups powiedziałem – ja. Gdy już wyraziliśmy swoje zaskoczenie podniosłem szklaneczkę do ust by się napić. Smak schłodzonej lemoniady mile mnie zaskoczył.  Po chwili zacząłem się cały lepić.

Po powrocie do domu reanimowałem spodenki i siebie pod ogrodowym prysznicem. Dochodziła godzina szesnasta, gdy odświeżony zasiadłem przy stole, na którym cudownie się rosząc, stał kufel pełen piwa pod pianką, pyszniący się w słońcu swoją bursztynową barwą.

Dla takich chwil warto żyć – pomyślałem sobie.

*

Gdy już uraczyłem się piwem postanowiłem udać się na hamak, gdzie jak sądziłem znajdę ukojenie po dniu ciężkiej pracy i po tych wszystkich stresujących przygodach. Tak też zrobiłem, a gdy to zrobiłem ogarnęła mnie senność , której nie tylko, że nie oponowałem ale , której uległem i podałem się z rozkoszą. Ech .

*

„Wilk z Wall Street” mnie zawiódł. Podobnie jak w „Gangach Nowego Jorku”  Scorsese moim zdaniem przedobrzył. Jego dążenie do doskonałości i pragnienie Oskara sprawia, że staje się nieautentyczny i traci na wiarygodności. Cóż. Pewnie się mylę  ale jak tak to odebrałem.

Dziś oglądam „Tłumaczkę” Sydneya Pollacka.

Jak na razie prowadzi „Dobry rok” (nie może być inaczej) przed : „Kłopotami z facetami”, „ Facetami w kuchni” i zwariowanymi „Kasjerzy , Kasiarze” .

Dodam tylko , że mój ranking odnosi się do tego w jaki nastrój wprawiają mnie oglądane filmy, a nie do tego jakie wartości artystyczne prezentują. Jest to bowiem „Wiejski Letni Festiwal Filmowy Mój”.

*

Życzę miłego dnia Wam i Państwu ,a wszystkim Paniom przesyłam czarujące spojrzenie moje, pełne dla nich sympatii.

25.07.2014 – Urlop, dzień pierwszy i jestem w bardzo dobrym nastroju.

25 lipca 2014.

No to dziś pierwszy dzień urlopu. Właściwie to ostatni dzień pracy przed urlopem ale czy nie lepiej brzmi : pierwszy dzień urlopu ? Lepiej brzmi i lepiej się z tym czuję więc niech tak zostanie. Ostatni służbowa rozmowa telefoniczna o 15.00 i do pakowania ! Rower , torba , torba z laptopem, książkami, dwa aparaty, dwie zgrzewki wody niegazowanej Żywiec i jazda !

Jestem w raczej dobrym nastroju, z lekka nawet radosnym i postanawiam sobie, że będę uroczym. Uroczym dla wszystkich i dla siebie także. Jaka to kusząca perspektywa ! No i jeszcze postanowiłem dalej godzić się z samym sobą i nad sobą popracować . Czy ja nie przesadzam ???

Wyjazd z miasta – korek. Ja nic ! Uważam wszystkich: za , z boku i przed, za braci moich bliźnich i nic i nikt nie jest w stanie mnie zezłościć i z góry wszystkim wybaczam. Wszystko .

Po 17.00  słyszę w Trójce Mojej Kochanej, że w Sieradzu po zaledwie trzech latach, na nowo układają starą kostkę brukową na tamtejszym deptaku. To mnie nie dziwi. Nie takie rzeczy przestały mnie dziwić w „drogówce” od czasu, gdy widziałem w moim Poznaniu jak brukowano ulicę , a szpary między kostkami zalewano jakimś czarnym mazidłem, lanym prosto z dziubka jakiegoś starego czajnika. Zdziwiło mnie co innego. Otóż okazuje się , że wymieniana kostka ma kolor czerwony ! Jakże to typowo nasze. W kraju betonowej kostki, w kraju gdzie jak sądzę wymyślono jej kształt i zastosowanie – Niemczech – od zawsze było tak, że kostką czerwoną brukowano drogi rowerowe, a kostką naturalnego dla betonu koloru siwego brukowano chodniki, uliczki i parkingi. U nas nie ! My wiemy lepiej ! I jesteśmy krajem, gdzie wszystko się miesza. Mamy chodniki czerwone, siwe , siwe z czerwonymi szlaczkami, szachowniczkami, marginesami i zawijasami. Mamy parkingi siwe i czerwone. Mamy wszystko tylko nie to co powinniśmy mieć. Postanawiam się podzielić moimi uwagami z Trójką. Dzwonię i się dodzwaniam! Wypowiadam się i proszę sobie wyobrazić, że już po chwili słyszę sam siebie w Trójce ! To mój naprawdę dobry dzień ! Cieszy mnie uzupełnienie mojej wypowiedzi przez redaktora prowadzącego, który stwierdza, że : gdy władze Sieradza skończą układać czerwoną kostkę na deptaku zorientują się co zrobiły i  … .

Jadę , jadę , jadę , mijam wsie i miasteczka i wszędzie widzę ów kostkowy mysz-masz . Tak więc mamy problem o zasięgu ogólnokrajowym. Właściwie jakie „ mamy problem” co mnie to obchodzi ?

Jadę , jadę , jadę , a tu : pada, nie pada, pada, nie pada, pada, nie pada. Trafiają mi się lekkie gradobicia , końcówki burz , ulewy, zwykłe deszcze i radosne mżawki . Przez dwie godziny jazdy niebo oferuje mi całą gamę swych hydraulicznych możliwości. Czy to nie piękne?

Jak zawsze w takich okolicznościach, kiwające się z lewa na prawo wycieraczki, wpędzają mnie w senny nastrój, a będąc nastawionym wobec siebie pozytywnie  zjeżdżam na najbliższą stację paliw, zatrzymuję się na jej parkingu, odchylam oparcie fotela i postanawiam się zdrzemnąć . Naprawdę jestem dla siebie taki miły !  Życie jest piękne.

Dwadzieścia minut drzemki sprawia , że czuję się świetnie, gotowy do dalszej drogi i znajduję się w jeszcze lepszym nastroju, a gdy w Trójce słyszę :

https://www.youtube.com/watch?v=XTb9GNIxpMk

Natychmiast przyłączam się do śpiewu, a gdy Oni kończą, ja mruczę sobie dalej. Co prawda nie mam tylu kochanych co Oni , ja tak na niecałe dwie dłonie ale co ? Przecież wszystko jeszcze przede mną !

Uśmiecham się do siebie czyż nie jestem naprawdę uroczym facetem ?

No dobrze. Jadę już przez lasy, moje lasy. Już nie pada . Wszystko wokół paruje , wszystko wokół jest magiczne , skryte i jakże kuszące . Zwalniam bieg samochodu , bardzo zwalniam, otwieram okna , zapraszam mgłę do siebie, czuję jej zapach i już po chwili jestem w innym ale jakże moim świecie.

Psy szaleją ze szczęścia, dobre kilka minut „dochodzą do siebie”. Szybko się rozpakowuję , zakładam kalosze , psom szelki, zapinam smycze i na pola ! Wszystko jeszcze ciągle paruje , pachnie, jest cicho. Mokre zboża kładą się pokotem , całe połacie wyległy, ściana lasu za lekką mgłą, zamazana, niewyraźna, tajemnicza  i ciemna majaczy na horyzoncie. Na polnej drodze kałuże w których odbijają się białe chmury, przejaśnia się .

Po 21.00 kolejny seans Letniego Festiwalu Filmowego . Dziś: „ Kobieta z tatuażem „.  Po obejrzeniu mam mieszane uczucia. Nie wiem . Sądziłem, że będzie lepszy ? Może po prostu mnie zaskoczył ?

Jutro w planie : „ Wilk z Wall Street „ .

Zobaczymy.

Miłego dnia życzę Wam i Państwu . Moim Rezydentkom przesyłam zaś wszystkie zapachy polnych kwiatów z moich pól.

24.07.2014 – Wiadomości bieżące absolutnie nie wiążące.

24 lipca 2014 roku.

Nawet się nie spostrzegłem , a tu śmignął przed nosem, minął i stał się historią, dzień 22 lipca. I bardzo dobrze mu tak. Nadawał się do tego od początku.

Pamiętam o nim z innego względu. Otóż kiedyś, w dawnych czasach, gdy dzień ów był ustawowo dniem wolnym od pracy , a i jeszcze tuż przy nim trafiła się jedna z trzech w roku wolnych sobót, zaczynałem w ten czas, długi bardzo wakacyjny wypad. Przemierzałem rowerem setki kilometrów i za każdym razem kończyłem taką eskapadę we wsi Łowyń, gdzie rodzice kolegi mieli zaprzyjaźnionego Pana D. Pan D, natomiast bardzo był zaprzyjaźniony z każdego rodzaju alkoholem. I tak oto opłacając się butelczyną wina lub czegoś mocniejszego mogliśmy gościć się na „jego” półwyspie, uroczo zagłębiającym się w powierzchnię wody. Spędzaliśmy tam pod namiotami prawie dwa tygodnie. Wywiewał nas stamtąd zbliżający się dzwonek szkolny.

Tyle wspomnień

*

W Szwecji mają problem. Przebywający tam z wizytą oficjalną na zaproszenie miejscowej ludności pewien Książę, z tego co mi wiadomo, bierze na szwedzkich bałtyckich plażach odwet za potop szwedzki. Dzięki posiadanym przeze mnie środkom łączności dowiedziałem się , że: fale są Dziadku wielkie , ale rozbijają się o mnie jak o skałę.

Cóż. Zaiste wielka to postać.

Skąd mu się ta skała wzięła? Przejeżdżał też przez ojczyznę Hamleta …może stąd?

*

Zmieniła się pogoda. Jeszcze wczoraj prawie trzydzieści. Najpierw bieg 7 km i zaraz po nim 23 km na rowerze. Razem 30 dla uczczenia wspomnień o tym jak kiedyś miałem 30 lat.

A dziś pada proszę Państwa od rana. I pada nieustannie. Temperatura natomiast stanęła na 20 C i stoi. Co za upór! I co ? I już tęskno za gorącem i upałem i zmiany koszuli po dwa razy dziennie. Ale to se vrati.

*

Dawno nie pisałem o polityce, gdyż ja, podobnie jak Pan Iwaszkiewicz Jerzy o polityce nie pisuję. Dlatego właśnie teraz coś napiszę. Napiszę o tym, że dla mnie niejaki JKM nie istnieje. Zero. Tyle.

Napiszę też o tym, że ten przywódca o raczej azjatyckich rysach twarzy, który jako dziecko szczura się nie bał też dla mnie nie istnieje. Też Zero i tyle.

Kilka zer czeka w kolejce. Będę informował o moich nominacjach.

*

Nie wiem jak Wy ale ja lubię upały także z jednego powodu. Wychodząc spod prysznica nie trzęsę się z zimna.

*

Rower się buntuje. Byłem w serwisie. Chcą „pińcet”. Uniosłem dwie brwi jednocześnie. „Pińcet”?! To ja za „tauzena” mam nówkę! Problem w tym, że nie mam wolnego „tauzena”. Postanawiam odkładać co miesiąc „stówę”. Odłożę na nówkę na przyszły sezon. „Starego” zostawię . Kocham go.

*

No to chyba wszystko.

Miłego wieczory życzę Wam i Państwu.

 

Moje książki z miesiąca: maja, czerwca i lipca.

23 lipca 2014.

Właściwie to lepiej by było nie pisać. Czy to nie wstyd, że tak mało czytałem ? Robię to jednak z przekory , gdyż ciągłość tematu „moje książki” musi być.

Kiedyś moja Córka na pytanie jej licealnych koleżanek: jakiej muzy Twój tata słucha ? – odpowiadała – mój tata jest pod każdym względem eklektyczny, także pod tym.

Mój eklektyzm zachwiany został Sabachem , którego przedstawiła mi Ewa, za co będę jej wdzięczny na zawsze. Ewa.

Jeśli więc nie ma na „rynku” Sabacha, jestem eklektyczny do bólu.

*

Jo Nesbo – „ Pentagram”. „ Ekscytujący kryminał z mrocznego Oslo”, „ Fabuła mknie jak pociąg szybkobieżny, a Harry Hole systematycznie rozwiązuje nawet najbardziej zawikłaną intrygę”.  Lubię Jo Nesbo, gdyż jest interesującym facetem. Lubię Harry’ego Hole, gdyż pije to co ja i pali, choć ja już nie. Książka jest jednak dla mnie jednym wielkim zawodem. Nie tak !

Pewnie to moja wina. Wychowany na logicznym myśleniu imć Holmesa, jego dedukcji, ciężko trawię tego typu powieści. Jak mawia przyjaciółka mojej Córki , gdy uważa, że czegoś jest dość – „będzie”. No to „będzie”.

*

Michael Lindsay-Hogg (Konsultacja Piotr Metz) – „ Człowiek który znał ich wszystkich”.  Ponoć syn Wielkiego Orsona Wellsa. Najpierw, że niby nie, a później, że jednak chyba tak. Postać bardzo barwna, inteligentna, uzdolniona i znajdująca się we właściwym czasie we właściwym miejscu. I mama ! Cóż za mama, właściwie to Mama i wieki kawał świata z klasą. Czytałem z zapartym tchem. Ocierałem się o Historię i było to „ ocieractwo” usprawiedliwione. My, ludzie z niewłaściwej strony żelaznej kurtyny, możemy dzięki takim właśnie książkom poczuć zapach normalności.  Jaka by ona nie była, ale była.

*

Jacek Hugo Bader – „ Długi film o miłości powrót na Broad Peak” . Nie powiem , że rówieśnik, bo bym sobie odjął lat. Powiedzieć jednak mogę , że mój ulubiony „spec” od Rosji i odkrywania ludzkiej beznadziei. I taka jest jego książka : pełna , wypełniona nieskończonością literek, które mówią – nie rozumiem ! Bo takie są góry. Biorą każdego i robią z nim to co chcą, a ci , który tego nie doświadczyli, nie byli „ w tej chwili i w tej sytuacji” wydają sądy, oceniają. Nie rozumiem !

Panie Jacku , przeczytałem i jest to pańska najspokojniejsza książka. Wycofana, zdystansowana. Nie tylko dlatego, że opisuje Pan w niej świat „innych” ludzi ale także dlatego, że jak sądzę Pan „ to wie”. Ten zaś , który wie , zrozumiał i ma klasę potrafi milczeć. Napisał Pan bardzo milczącą książkę . Jakże inną od poprzednich.

Zresztą co ja wiem, ja tylko czytałem książkę na którą bardzo długo czytałem.

*

Marian Zacharski – „Rosyjska ruletka”. Szpieg nigdy nie powie prawdy ale nie zapominajmy o tym, że gdy mówi, dąży do jej wyjawienia. Dlatego książka Zacharskiego jest ważna. Przy okazji pokazuje też miałkość charakterów. Czytałem i śmiałem się chwilami , gdyż słowo „honor” jest dla naszych politykiem słowem z słownika wyrazów obcojęzycznych.

*

Marek Przybylik – „ To było tak , Dzień Targowy”. Wiele by mówić . By nie strzępić języka lepiej przeczytać. Może jednak nie ? Po co czytać i przypominać sobie jak komuna robiła z nas miazgę ? Jednak czytać . Przybylik.

*

Marcin Zaborski – „ Biuro myśli znalezionych”

„Trójka” i niby wszystko jasne. Literkowy zapis rozmów przy mikrofonie. Wszyscy goście znamienici i nic tylko czytać . I czytałem . Łakomie , ale … .

Właśnie. Przypomniałem sobie. Mistrz Wańkowicz , który miał swego casu własne audycje w radiu, powiedział cos takiego : gdy siądzie się w fotelu w studio, zapali się lampka i zacznę czytać, nagle czuję jak ogarnia mnie magia, ten niezwykły kontakt z słuchaczem. To coś niebywałego, coś co jest nieosiągalne w innych okolicznościach. I miał rację Mistrz.

Spisane słowo nie jest słowem mówionym. Czytałem i byłem bardzo kontent ale brak było magii słowa mówionego. Nie mniej polecam.

Zresztą co ja .

*

Miłej nocy?

Na miłego wieczoru jest chyba zbyt późno .

*

Pozdrawiam