W związku z sugestiami moich Pań Rezydentek zmieniam tryb pisania i tym samym doganiam czas.
Zatem dzisiaj, w poniedziałek,będzie niedzielnie i poniedziałkowo. Bonus !
*
Skoro niedziela to nic nie robię – postanowiłem sobie i zrobiłem śniadanie. Aha i kawę jeszcze, a później już nic. Leniłem się do czternastej czytając książkę i przeglądając tygodniki. Po czternastej wskoczyłem na rower i ruszyłem w drogę dokoła jeziora. Trzydzieści kilometrów. Było fajnie. Plaża, o której wspominałem poprzednio, że taka zatłoczona i tak dalej, była zatłoczona jeszcze bardziej co zdawać by się mogło było niemożliwe, a jednak. Ludzi mrowie. Leżeli na kocach, materacach i ręcznikach, nawet na drodze na skraju lasu, którą jechałem. Coś niesamowitego. Z pewnym zdziwieniem stwierdziłem, że jadąc nią, a wcześniej jeszcze drogą rowerową, wszyscy schodzili mi z drogi, uśmiechali się i mówili do swoich dzieci : uważaj, zejdź z drogi, pan jedzie. Fajnie.
Jadąc dalej, spodziewałem się wjechać w pobliżu bindug na chusteczkowy szlak ale … nie było chusteczek! Nie wierzyłem własnym oczom! Czysto! Na samych bindugach jakby mniej ludzi, namiotów i przyczep kempingowych i spokojniej. Obyło się też bez wulgaryzmów! Przez pewien czas sadziłem nawet, że śnię. Z błędu wyprowadziła mnie kąpiel w jeziorze. Pływałem naprawdę , a woda dawała mi cudowne ukojenie. Jak miło było zanurzyć się w wodzie i czuć jak jej chłód ogarnia mnie całego. Zanurzenie głowy było czymś niezwykle przyjemnym.
Odpocząłem sobie około pół godziny i pojechałem dalej. Po jakimś czasie spotkałem parę na rowerze. Jechali obładowani namiotem i plecakami. Zbłądzili. Na szczęście spotkali mnie, a ja z ochotą wskazałem im właściwą drogę. Pogawędziliśmy trochę i po chwili ruszyliśmy – każdy w swoją stronę.
Następne jezioro. Małe, pięknie położone. Lubię to miejsce. Nad głową, za drzewami, niebo zabarwione na granatowo mruczało basowo. Burza będzie – stwierdziłem pływając i ciesząc się chwilą. Postanowiłem się nie lękać. Postanowiłem także, że będę dzielny i, że dam radę. Podbudowawszy w ten sposób swoje morale pływałem nadal, podśpiewując sobie wesoło. Bez słów, takie tam sobie: tralala i tralalu . Taki tam letni repertuar. Może nie był to zbyt ambitny ale bardzo przyjemny dla ucha. Oczywiście mojego ucha. Przy innych uszach nie odważyłbym się śpiewać, to oczywiste. Psuć komuś urlop? Co to, to nie. Burza widząc, że nie pękam i się je nie daję, zniechęcona moją niezłomną postawą, mrucząc sobie coś pod nosem, zaczęła się wycofywać.
Przy harcerskim obozie jak zawsze czysto i porządnie. Brawo młodzieży! Tak trzymać przez resztę życia – przemówiłem do nich w myślach. Mijając ostatnią już plażę stwierdziłem z przyjemnością, że i tu jest czysto i spokojnie. Niebywałe! Doszedłem do wniosku, że „drugi lipcowy turnus” został wybrany na czas urlopu przez zupełnie innych, lepszych ludzi. Nie sądziłem, że tylu ich jeszcze w naszym kraju jest! No brawo ludzie! Kochani moi ! Przyjeżdżajcie tu jak najczęściej i bawcie się tutaj dobrze.
W ramach Mojego Wiejskiego Letniego Festiwalu Filmowego zaprosiłem się na film pod tytułem „Tłumaczka”. Dobry film . Oglądając go nie miałem poczucia, że tracę czas. Po zakończeniu seansu pogratulowałem organizatorowi festiwalu dobrego repertuaru i życzyłem mu by „tak trzymał”. Odpowiedział, że – jak się da to będzie. Zrozumiałem o co mu chodzi. Dałem mu w prezencie zimne piwo. Powiedział, że – zobaczy co się da zrobić. Brzmiało to optymistycznie.
Film jak już wspomniałem dobry, Nicole Kidman jak zawsze świetna, a Sean Penn taki jakiego chciałem. To jeden z moich ulubionych aktorów. Nikt tak jak on nie potrafi zagrać faceta zmęczonego życiem.
To tyle jeśli chodzi o niedzielę i teraz zgrabnie , elegancko i uroczo przechodzę do poniedziałku.
*
Dzisiaj to dopiero nic nie robiłem! Dałem popis lenistwa. Nie biegałem, nie jeździłem na rowerze i nie maszerowałem. Nic. Trzy razy hamak, książka.
Powodowany wyrzutem sumienie zabrałem się za malowanie bramy i bramki. Bo tutaj, u mnie na wsi brama to brama, a bramka to furtka. Za długo jednak nie pomalowałem, gdyż kupiłem tylko jedną litrową puszkę farby, a powinienem kupić z pięć litrów. No i farby zabrakło. Starczyło tylko na jednokrotne przemalowanie od strony łąki.
Sam jestem zdegustowany tym, że nic dziś nie zrobiłem. Jutro będzie inaczej. Mam poczucie, że zmarnowałem tak przecież cenny urlopowy dzień. Dość tego lenistwa!
Organizator Wiejskiego Letniego Festiwalu Filmowego zapowiada film pod tytułem: „ Między słowami” Sofii Copolla z moim ulubionym Billem Murrayem w roli głównej. Kiedyś już go widziałem ale co tam, chętnie obejrzę raz jeszcze.
Poza tym żniwa w pełni. Kiedyś żyła nimi cała wieś. Wozy, konie, kosy, garnki z kwaśnym mlekiem, chleb zawinięty w biały lniany ręcznik, kawa zbożowa i praca w polu od świtu do zmierzchu. Dziadkowie, rodzice i dzieci. I snopki, których dziś, chyba poza Podhalem już się nie zobaczy. I jeszcze te kłujące resztki słomy pod koszulą. Teraz żniwami żyje rolnik F. i jego dwaj synowie. Tylko śmigają w tych swoich traktorach z klimatyzacją i kombajnem wielkim jak mały dom.
Cały dzień zanosi się na burzę ale chyba nic z tego nie będzie. Ciągle bardzo ciepło, wręcz upalnie. Dopiero wieczorem, jak teraz, gdy zawieje jeszcze wiaterek, robi się chłodniej. Oby tak dalej. Oby tak dalej.
*
Życzę Wam miłego wieczoru i dobrego samopoczucia.
Pozdrawiam bardzo ale to bardzo serdecznie.
Wasz NC.