No i co ….

No i nic! Pada. Pada i przestaje. Co chwila zmiany. Pada mniej, pada więcej, padać przestaje. Za trzecim razem, gdy zauważyłem, że już nie kropi, podszedłem do szafy by zabrać rzeczy w których będę mógł zaliczyć te swoje dziesięć tysięcy kroków. Ledwie położyłem je na fotelu, rzut oka na zaoknie starczył by zobaczyć, że pada. Odpuściłem.

Kawa i czytam! – Jak mawiał Nikodem Dyzma umiejętność rządzenia polega na umiejętności podejmowania decyzji. No to sobie podjąłem.

Dziś dzień pod pewnym względem niezwykły. Idę na setkę. Kiedyś chodziło się na osiemnastki, a teraz, dzisiaj pójdę na setkę. Nieźle. Jednym z zaproszonych gości będzie dziwięćdziesiątkaósemka. W gronie znajomych pół żartem pół serio twierdzi się, że obie Damy żyją w zdrowiu tak długo gdyż rywalizują z sobą od dziesięcioleci i jedna drugiej nie odpuści. Nieźle.

A na drugim końcu kraju, no może nie takim końcu do końca, ale daleko, odbędą się chrzciny. Brawo!

No i co?

No i nic! Wypada wszystkim życzyć Stu lat. No to życzę z całego serca stu po wielokroć!

Przekażmy sobie uśmiech 🙂

To i owo czyli nic konkretnego, ale ….

O polityce nie piszemy – jak pisał Jerzy Iwaszkiewicz przy okazji różnych Kotów, ale powiem Wam: jest dobrze!

Lu, doczekaliśmy 🙂

Aktualnie jestem w Bordeaux razem z Michałem Simkinsem i próbujemy wina. Właściwie to zaczniemy próbować za chwilkę bo właśnie zrobiłem przerwę na stukanie w klawisze. Mam z tym trochę trudności gdyż jednocześnie podjadam miód z słoika no i palce mi się kleją. Jem łyżką, ale mi się kleją. Z miodem już tak jest. Nawet jeśli za chwilkę wstanę i pójdę umyć ręce to i tak będzie się wszystko kleić bo klawisze już tez obklejone! Ratunku !!!

43eawszdxncv bnlm'{O9-08poytfk/;>”L{}=0-8764uesrhdnxfcb;{O-9 []OPI9UY87T6R5QEQWasfgdxchkjl;p'[]p-09u4y;2qewDASFZGJHLKOP[=64QAEWDSCZX n./\-3eqwSazx=-0923

Nie zwracajcie na powyższe uwagi. Czyściłem klawisze.

Jadłem miód czekając aż ostygnie herbata by ją posłodzić. Miodem oczywiście.

Nie wiem dlaczego tak ważną rolę spełnia u mnie przypadek. Pojechałem do CH by wstąpić do Super Pharm i kupić gumę do żucia. Kupiłem, ale tylko jeden smak. Drugiego nie było. Był natomiast obok Empik w którym wpadłem wprost na „Minjan” J.S. Margot, autorki wspanialej książki „Mazel tow”. Minjan na swój sposób jest kontynuacją tematu więc kupiłem bez zastanowienia. Stoi teraz na półce i czeka aż skończę pić wino z Michałem. W niedzielę pojechałem po pizzę, która miała pomóc doczekać wieczoru wyborczego. Kupiłem, ale obok był otwarty Skład Kultury więc czekając na pięć pizz wstąpiłem i wpadłem wprost na biografię Mrożka. No to kupiłem. No i teraz Mrożek czeka, aż powłóczę się z ortodoksyjnymi Żydami po Antwerpii.

I tak cały czas! W kolejce kilka metrów bieżących książek.

Ech!

Ps. Dam radę! Będę o tym pisał.

Czytajcie! no i przekażmy sobie uśmiech. No!

Nie wiem. Nie wiem. No nie wiem!

Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie wiem. Zwyczajnie nie wiem w jakim świecie obudzę się jutro. Czasami odnoszę wrażenie, że zagrożenie związane z ociepleniem klimatu jest niczym przy tym jakie niesie wiek głupców. Zanim zwiększony poziom wód w oceanach i morzach zaleje Szczecin, Gdańsk, a w Zielonej Górze powstanie port pełnomorski, zanim pod wodą znajdzie się Alkmaar gdzie biją naszych, wszystko szlak trafi. Jutro? Pojutrze? No dobrze. Po świętach.

Niby wiele wiem, na wiele tematów mam swoje zdanie, a jeśli na jakiś mi go brak, to po prostu słucham innych, mądrzejszych, na przykład Cezarego Łasiczki i jego Gości.

Tylko co z tego? Jestem pewien, że nikt z nas nie wie w jakim świecie obudzimy się jutro. I nie chodzi tu o to jaka będzie pogoda, jaki będzie kurs walut, czy na stacjach Orlenu pojawi się paliwo bo pcimiak na rozkaz łupieżcy w brudnych butach odkręci kurki. To są nasze krajowe pierdy, które nie mają absolutnie żadnego wpływu świat. Napisałem: krajowe by nie użyć słowa- polskie. Jakoś mi nie pasowało. W tę dobrą stronę.

Nie wiem i nikt inny nie wie, ale to żadna pociecha. Nie wie tego każdy głupiec, któremu wydaje się, że może zabijając innych zmienić świat. Nie wie tego każdy głupiec, który z pogardą osądza innych. Nie wie tego każdy głupiec, który wywyższa się na innych, a niestety oni wszyscy mają teraz najwięcej do powiedzenia. Nie mam tu na myśli ich bełkotu. Tym raczą nas nieustannie. Oni komunikują się rakietami, zagrożeniem, swoim szaleństwem, przelaną krwią niewinnych. I dlatego nie wiem. Nie umiem, nie potrafię zrozumieć głupców.

Starczy sięgnąć do historii. W jej przepastnej przestrzeni pełno jest przykładów z których można wyciągnąć lekcję. Lekcję oczywistą. Każda dyktatura upada, każde imperium upada. Przy okazji niestety świat spływa krwią niewinnych. To takie proste. Niestety nie dla głupców.

I dlatego nie wiem.

Czytam i się śmieję!

To wspaniałe uczucie, czytać i jednocześnie śmiać się. Ten uroczy stan trwa już kilka dni, gdyż do ręki wpadła mi książka pt. „Francja Elegancja” autorstwa Michaela Simkinsa. Właściwie to nie wpadła, ale sięgnąłem ją sobie z półki regału z książkami mojej Córki. Oboje uwielbiamy czytać i potrafimy czerpać z tego dużą radość. Książki, które na swój użytek określam: Anglicy w Francji, stanowią moją ulubioną lekturę i mam ich naprawdę sporo. Mój kanon to zestaw, któremu przewodzi bezdyskusyjnie „Rok w Prowansji” Petera Mayle, której ekranizacja przypadła mi do gustu niebywale co sprawiło, że film ów obejrzałem kilkanaście razy. Po niej oczywiście cały cykl „Merde” Stephana Clarka, Ferenc Mate z swoją opowieścią o Toskanii czy Michael Sadler opowiadający o swoich francuskich perypetiach jak np. w tomie „Anglik na wsi”. Rzecz oczywista, że na półce znalazło się także miejsce dla Marka Greenside, który zarzekał się, że : Nie będę Francuzem.

Powracając do Francji Elegancji. Czytając śmieję się, gdyż inaczej czytać się nie da. Nie wiem na czym to polega. Może to jest tak, że Anglicy pisząc o Francuzach muszą po prostu rozbawiać swoimi literkami czytających? Może jest tak, że dostrzegają oni to czego my dostrzec nie potrafimy i dopiero gdy nam to angielscy autorzy unaocznią dociera do nas fakt, że można na kogoś patrzeć życzliwie, z dystansem do siebie samego i być jednocześnie ciekawym wszystkich i wszystkiego wokół bez naszego polskiego: ja wiem lepiej! Samo to, że Anglicy i Czesi mają swoje wspaniałe poczucie humoru chyba nie wystarcza. Musi być w tym coś więcej. Nie wiem co, może magia?

Wczoraj, wieczorem, gdy odłożyłem książkę do czego zmusiło mnie zmęczenie oczu, zacząłem zastanawiać się dlaczego jest tak, że my Polacy tak nie potrafimy. Dlaczego nie mogę przeczytać książki, zaśmiewając się przy tym do łez o tym, jak Polak kupił dom na niemieckiej wsi albo mieszka w np. w Bawarii i cieszy się życiem smakując doskonałe lokalne piwa i chodząc w skurzanych spodenkach. Dlaczego? Anglicy z Francuzami bili się setki lat. Raz jedni raz drudzy byli przegranymi i wygranymi i krew się lała! Przecież także my i Niemcy nie byliśmy sobie dłużni i nieźle się potykaliśmy z zmiennym szczęściem. A co z Czechami? Dlaczego nie mogę czytać o tym jak Polak w Czechach kupił browar i robi takie piwo, że Czesi chodzą po swój ulubiony napój tylko do „Polaka”? – jeden Szczygieł wiosny nie czyni. Co z Słowacją? Nic. My jej w ogóle nie znamy i to do tego stopnia, że sporo z nas uważa, że większa część Tatr jest po polskiej, a nie po czeskiej stronie. Ukraina? W żadnym wypadku. Jak można żyć razem z Ukraińcami? Rosja? No może ktoś i by spróbował, ale zanim siadłby do pisania umarłby z przepicia. Litwa? Przecież Litwa jest nasza! Rzut okiem za Bałtyk. Szwedzi??? Polak w Szwecji? Na szwedzkiej wsi?

Wniosek jest jeden. Pozostają tylko Anglicy. We Francji rzecz jasna.

Zachęcam do czytania.